Kilka ostatnich dni spędziliśmy w Katowicach, Siemianowicach Śląskich i w Zabrzu.
Matka od zadań specjalnych czyli ja, w towarzystwie Eweliny (którą właśnie poznałam) i Ojca Tomka (duszpasterza Łanowej) głosiliśmy rekolekcje w szkole specjalnej w Siemianowicach. W tym czasie Wojtki z tatą zwiedzali okolicę, a popołudniami to już wszyscy, razem ze mną. ? To tak najkrócej.
Ale historia jest niezwykła, bo można by rzec, że jej początek jest w roku 1997. Wtedy to w miesięczniku LIST ukazał się artykuł Iwony Budziak pod tytułem „Wytrwać do końca mszy”. Opowiada on o początkach „Łanowej”.
Teraz po latach, napisała do mnie znajoma siostra z pytaniem, czy historia małego chłopca, który kładzie Pana Jezusa do snu, to przypadkiem nie o nas?
– Moja koleżanka próbuje odszukać ten artykuł, jednak niestety nie udało jej się na niego nigdzie trafić. – powiedziała w rozmowie ze mną.
– Tak to o Dużym Wojtku! Mam ten artykuł i mogę go odnaleźć i przesłać. – zareagowałam z entuzjazmem, bo mam tamten numer Listu, a nawet kilka lat temu umieszczałam skany na fanpegu Wojtków.
Dostałam numer telefonu do tej znajomej i jeszcze tego samego dnia z nią rozmawiałam.
Z radością przekazałam jej skany. Nie znałyśmy się. Wiedziałam tylko, że Justyna mieszka w Katowicach i pracuje w szkole. ?
Kilka dni później Ojciec Tomek zapytał mnie, czy nie pomogłabym w głoszeniu rekolekcji w szkole w Siemianowicach. Kiedy dodał, że możemy jechać całą rodziną, już nic nie stało na przeszkodzie, żeby się zgodzić. ?
No i jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że osoba, która zaprosiła Ojca na te rekolekcje, to właśnie Justyna. Nawet zamieszkaliśmy u niej w domu. 🙂
Rekolekcje – to czas którego długo nie zapomnę.
Spotkanie niezwykłych dzieciaków, tych mniejszych, które rozczulają zawsze, a matkę od zadań specjalnych, szczególnie te zwane „urwisami”. Nie wytłumaczę Wam dlaczego tak jest. No tak już mam i jak słucham o tych problemach, jakie kryją się w tych dzieciach, lubię je coraz bardziej. ? Tych starszych i tych całkiem dorosłych, którzy chcą nam pokazać, że mają swoje zdanie. Wystarczy ich tylko posłuchać. Cieszę się z tych spotkań bardzo. Ciesze się z tego czego mogliśmy się razem dowiadywać o sobie. O tym DOBRU, które jest w każdym z nas.
Będę o Was wszystkich zawsze pamiętać i to będzie wspomnienie, które przywołuje na twarzy uśmiech.
Justyna i Jurek – nauczyciele z tej szkoły, szczególnie zadbali o to, byśmy poczuli się u nich dobrze.
Zorganizowali nam zwiedzanie.
Mogliśmy zobaczyć ciekawą dzielnicę Katowic – Nikiszowiec, gdzie zabrał nas właśnie Jurek. Później Justyna zabrała nas do uroczej kawiarni Zillmann Tea&Coffee w klimacie tej dzielnicy. Zwiedzaliśmy Muzeum Śląskie. Duży robił sporo zdjęć, więc pewnie niedługo Wam je zaprezentujemy. Jeszcze Chłopaki z Kigi byli W ZOO. Jeździli też czerwonym tramwajem. Choć w czasie tej tramwajowej wycieczki motorniczy zaniepokojony faktem, że jeżdżą od pętli do pętli, pytał czy wszystko z nimi w porządku, bo on powinien zawiadomić o takich dziwnych sytuacjach. ? Byliśmy też w Restauracji Pod Drewnianym Bocianem. A przecież wiadomo, że dla chłopaków, to ważny punkt programu, zawsze. 🙂
Dla chłopaków, to czas pełen atrakcji. Intensywny, więc też mocno działający na emocje.
Duży oczarowany Justyną. ? Ale tak to już jest jak spotykamy dobrych ludzi przez duże D. Przecież to naturalne, kiedy czujemy się przez kogoś w pełni akceptowani, że jest nam zwyczajnie dobrze.
Jurek przygotował specjalnie dla nas rolady, czyli jedzenie dla prawdziwych facetów, więc zarówno Kigi jak i Wojtki byli zachwyceni taką kolacją. Czujemy się wyjątkowi, gdy wiemy, że ktoś robi coś specjalnie dla Nas. Tak też się czuliśmy. Tyle dobra przez te kilka dni… ?
W czwartek byliśmy na wycieczce w kopalni Guido w Zabrzu. Już wcześniej, w Krakowie zarezerwowaliśmy sobie bilety. Na stronie przeczytaliśmy, że najlepiej iść w czwartek, bo wtedy bilety rodzinne są w bardzo korzystnej cenie.
Trzy godziny spacerów pod ziemią. Przewodnik z mnóstwem historii i anegdot.
Na początku był problem, bo obaj Panowie mają kłopot z nadwrażliwością i ubranie kasków było wyzwaniem. Dużemu łatwiej wytłumaczyć cel. Chodzi przecież o bezpieczeństwo i zwyczajnie, żeby z guzem z kopalni nie wyjść. ? Mały czuł tylko, że musi coś czego nie chce.
Jakie bezpieczeństwo!? Co miało by mi się stać?! – tak pewnie by do nas mówił, gdyby to było możliwe.
Na szczęście udało się go przekonać, bo nawet mama i Kigi założyli te czerwone kaski. ?
Po drodze kiedy okazało się, że musimy się od czasu do czasu mocno pochylić żeby iść, zrozumieliśmy cel kasków. Duży to nawet stwierdził, że dobrze, że go ma. A gdy Mały od czasu do czasu zahaczał kaskiem o sufit, to znów my wiedzieliśmy, że lepiej, że kaskiem niż głową. ?
Najtrudniejsze dla Wojtków były jednak maszyny. Ich dźwięk po włączeniu zwalał z nóg największych twardzieli, więc zatykaliśmy uszy, żeby przetrwać.
Ale cała wycieczka chłopakom bardzo się podobała.
Za cały ten czas jestem bardzo wdzięczna. Za każde spotkanie, za każdego człowieka, za uczniów, nauczycieli, ,panią dyrektor, katechetki, księdza proboszcza, za Ojca Tomka, za Ewelinę, szczególnie za Justynę i Jurka. A nawet za dziewczyny – kelnerki w restauracji i kawiarni – dla których nie było problemu z „kawą do specjalnego kubeczka” a i uśmiech na ich twarzach w relacji z moimi synami nie był wymuszony. ?
Z Justyną, w pewien sposób łączyła nas już więź, dzięki historii małego chłopca i Pana Jezusa.
Jej słowa „Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie mi dane poznać tego małego człowieka z tej historii” – Świat zaskakuje. ?
A Duży nauczył się gestu litery J, by dokładniej powiedzieć o jaką dziewczynę mu chodzi.
Tak, więc Justyna w gestach Wojtka, to „Dziewczyna na J”. ?
To były największe rekolekcje dla Nas samych… Będziemy tęsknić…
Na pewno, jeszcze wszędzie tam wrócimy.
A jeśli chodzi o ten artykuł z Listu, z 1997 roku, to zaraz zajmę się przedrukowaniem go na blog. ?
Niesamowita i bardzo wzruszająca historia.
To prawda. ?
A ja kestem ciekawa co to za szkoła? Czy poslalabyś do niej swoich chłopaków?
To była szkoła specjalna dla osób lekko i umiarkowanie niepełnosprawnych. Bardzo duża szkoła. A ja uważam, że mniejsze mają więcej sensu.