Pasja czy fiksacja?
Kto zna osoby z autyzmem, ten wie o czym będę pisać. 🙂
Duży kiedy przyszedł pierwszy raz do mnie do domu, najbardziej zainteresował się pralką. Potrafił długie godziny siedzieć przed jej okienkiem i oglądać mieszające się kolory jak najciekawszy film przygodowy.
Nie oglądał telewizji. Nie lubił ani bajek, ani filmów… Za to wyszukiwał pilotem program na którym nic nie było, to znaczy obraz „śnieżył”. W taki obraz, również mógł długo się wpatrywać.
Nigdy nie miałam potrzeby tego zmieniać… Nie czułam, że jak go tego oduczę, to będzie bardziej „normalny”.
Niestety nigdy nie było mi dane zajrzeć do pralki, czy w ten telewizor oczami Wojtka, ale jestem przekonana, że On zwyczajnie odbierał inaczej te obrazy… widział więcej… widział inaczej niż ja.
Akceptując autyzm Wojtka pozwalałam mu na patrzenie w pralkę. Nie czułam potrzeby wyrywać go z tego. Sama myśl, że kogoś z czegoś wyrywamy, raczej kojarzy mi się z zadawaniem bólu, a ja nie chciałabym zadawać bólu Wojtkowi.
To jego zapatrzenie w pralkę jak zawieszenie było mu zwyczajnie potrzebne. Był czas na pracę, wspólne spędzanie czasu, ale też był czas w którym Wojtek bez tych wszystkich bodźców z zewnątrz potrzebował złapać oddech. Wtedy zostawał sam z pralką, telewizorem, który śnieżył, ale bez dźwięku, albo w ciemnym przedpokoju. Teraz tego czasu potrzebuje mniej.
Czasem mam wrażenie, że Wojtek nie tyle obserwuje świat, co bada go wzrokiem. To jego długie wpatrywanie się nagle w coś lub kogoś jakby dostrzegł coś i próbował to przeanalizować. Jakby zapatrzył się w coś pięknego, niezwykłego, a czasem nawet śmiesznego.
Zdarza się, że na spacerach jest nastawiony na taki odbiór i wtedy wręcz „wgapia” się w ludzi.
Próbuje mu wyjaśniać, że nie wszyscy to mogą akceptować, ale to chyba jest nie jest takie proste.
Jak to wygląda?
Jesteśmy na spacerze. Wojtek jest powiedzmy kilkadziesiąt metrów przed nami – sam. Gdy ktoś idzie z naprzeciwka, Duży zatrzymuje się i odprowadza tę osobę wzrokiem. Jest bardzo skupiony na mijającej go postaci. Mam wrażenie, że nie dostrzega wtedy nic więcej. Czasem coś w tych postaciach go śmieszy. Wtedy jest bardzo rozbawiony… Może gdybym dostrzegła to co On, też bym się śmiała…
Pasją Wojtka jest zajmowanie się praniem. Osoby z autyzmem oddają się swoim zainteresowaniom bez reszty, dlatego mówi się o obsesyjnym zainteresowaniu czy wręcz o fiksacjach. Ja jednak widzę w tym pasję.
Wojtek swoje zafascynowanie pralką pogłębił i można powiedzieć, skanalizował w taki sposób, że może to być przydatne. Dla niego pranie jest czymś bardzo ważnym. Nie chcę pisać, że najważniejszym na świecie, bo to mógłby powiedzieć tylko on sam. 🙂
Wojtek na co dzień zajmuje się praniem i dba o to żeby w domu wszystko było czyste. Segreguje. Nasypuje proszek, wlewa płyn i włącza pralkę. Potem wyjmuje i z kimś z nas schodzi do suszarni.
Czasem denerwuje się, gdy nie ma prania, czuje rozczarowanie. Na szczęście przyjmuje do wiadomości, że musi poczekać aż się uzbiera. Dawniej zniecierpliwiony, potrafił wylać coś na łóżko, np. mleko, żeby w ten sposób samemu zadbać o brudne rzeczy do prania. 🙂 Albo wchodził do łazienki, i rozbierał się do majtek i prał w rękach na wannie swoje rzeczy. 🙂
Jego niezwykła pasja przydaje się na wyjazdach, bo jak trzeba zrobić jakieś pranie w rękach, też można na niego liczyć i na pewno zrobi to dokładnie. No i jeszcze jedna korzyść z Wojtka fascynacji praniem jest dla „Łanowej” na obozach. Dawniej potrzebne były dyżury w dzień i w nocy, żeby nadążyć z wypraniem wszystkich rzeczy podopiecznych. Teraz w dzień praniem zajmuje się Wojtek ze mną, więc wolontariuszom zostaje tylko pranie na nockach. 🙂 Czasem zastanawiam się czy on czeka na obóz, czy na to wielkie pranie? 🙂
W tej fascynacji jest też miejsce na „psikus”. Zawsze jak jesteśmy w ikea, to Wojtek ściąga zawieszone tam ręczniki obok pralek i wkłada do środka. To takie pranie bez włączania, taka namiastka. 🙂
W sklepie pełnym pralek Wojtek czuje wielką radość, ale też przeżywa dużo emocji i chętnie częściej wymieniał by pralkę w domu na nowsze modele. 🙂
Jeszcze pozostaje cały świat rytuałów. Wszystko ma swoją kolejność i jedno nie może wydarzyć się bez drugiego. Np. Czterdzieści pięć minut po obiedzie z minutnikiem jest czas na kawę i ciastko. A to powoduje, że Wojtek w oczekiwaniu na tą kawę dopytuje o obiad czasem kilkaset razy, bo bez niego nie wydarzy się nic.
Czasem pojawiają się nowe rytuały i w sposób płynny zastępują stare. Nie dzieje się to jednak zbyt często, a nawet z mojej perspektywy rzadko.
To dla mnie taka forma oswajania świata przez Wojtka.
Niektórzy mówią, że osoby z autyzmem są zamknięte w swoim świecie. Ja myślę jednak, że te rytuały to ich sposób przystosowywania się do tego świata, w którym przyszło im żyć z nami. Dzięki nim jest im łatwiej. Tworzą swoje strategie, żeby jakoś się odnaleźć. Np. Kiedy jem śniadanie musi grać radio…
Jak Wojtek był całkiem mały jego poczucie bezpieczeństwa opierało się na jakimś przedmiocie trzymanym w ręku. Pamiętam kubeczek, plastikowy kluczyk, czy okularki słoneczne. Bez nich Wojtek czuł lęk, wręcz panikę. Pamiętam jeden wyjazd do sanatorium, gdzie jakaś pseudo pani terapeutka, żeby go ukarać złamała te okularki na jego oczach. Jego frustracja jak lawina niszczyła wszystko co stanęło mu na drodze. Pamiętam jak kurczowo trzymał się skakanki, która zastąpiła okularki, kiedy przyjechałam go stamtąd zabrać, po telefonie, że jest agresywny. Choć może chciałabym to zapomnieć.
Gdy już na stałe zamieszkał ze mną, powoli uczył się na chwilę odkładać ten przedmiot. Czasem zwyczajnie przeszkadzał nam w zajęciach, bo Wojtek miał stale zajętą rękę.
Ostatnim takim przedmiotem jaki Wojtek musiał mieć, była mała kostka do gry ( taka 3/3 cm). Trzymał ją w palcach, czasem machając nią ósemki, kiedy kręcił głową. Coraz łatwiej jednak było go namówić żeby na chwilę położył kostkę na półce. Musiał tylko wiedzieć gdzie ona jest. Alarm włączał się natychmiast jeśli kostka gdzieś spadła np. za meble. Szybko przeszukiwałam każdy kąt. Ulga przychodziła dopiero kiedy kostka była znów w jego dłoni. Z czasem Wojtek sam zdecydował, że już jej nie potrzebuje. Od tamtego czasu nie ma już takiego bezpiecznika – nie ma takiej potrzeby.
Teraz ma inne rytuały… 🙂
Czy może być coś fajniejszego? 🙂
Ile w Tobie mądrości i miłości że nie próbowałaś pozbawiać Wojtka tych jego przyjemności . Pamiętam nie raz jak różni terapeuci mnie strofowali abym nie pozwalała Maćkowi robić tych wszystkich „dziwnych ” rzeczy. Maciek oczywiście tez przeszedł przez etap pralki ale jego najbardziej ukochanym urządzeniem zawsze był odkurzacz. Potrafił doskonale wyczuć gdzie jest odkurzacz wiąże się z tym wiele zabawnych historii np idziemy ulicą a on nagle zrywa się wpada do jakiegoś obcego domu czy mieszkania i zanim ja czy też zdumieni mieszkańcy zdążą zareagować jednym bezbłędnym ruchem wyciąga odkurzacz z jakiejś szafki, albo inne zabawne zdarzenie : jesteśmy w sklepie aby uzupełnić odzież przed wyjazdem wakacyjnym(Maciek miał wtedy jakieś 7-8 lat a na odkurzacz mówił bumba) , na środku sklepu za kotarą jest przymierzalnia, Maciek nagle jednym ruchem odsłania kotarę za która dwie młode dziewczyny przymierzają stroje kąpielowe, dziewczyny w pisk a Maciek spokojnym tonem : bumby nie ma. Jak miał 5 lat kupiłam mu zabawkę odkurzacz na baterie , dość spory prawie naturalnych rozmiarów i z kulkami ze styropianu do odkurzania , Maciek pamiętam bardzo się zdenerwował spakował odkurzacz do reklamówki i wystawił za drzwi. I jeszcze jedno zabawne wydarzenie : kiedy Maciek miał 9 lat pojechaliśmy do znajomych na wieś był tam duży ogród ogrodzony brama cały czas zamknięta uruchamiana pilotem więc pozostawiłam Maćkowi swobodę i pozwoliłam chodzić gdzie chce bez kontroli , on oczywiście to wykorzystał wczesniej podpatrzył jak sie otwiera bramę zabrał pęk kluczy i wybrał sie na wieś do sąsiadów. Wszedł do jakiegoś domu podreptał na piętro i zaczął trzaskać szafkami w poszukiwaniu odkurzacza, kobieta która tam mieszkała była akurat sama w domu i przestraszyła sie mysląc że to duchy zawołała kogoś do pomocy i oczom ich ukazał sie mały chłopczyk który mówił o bumbie, ponieważ nie bardzo rozumieli co mówi myśleli że jest obcokrajowcem a że znajomi u których byliśmy maja rodzinę za granicą więc drogą dedukcji dotarli do nas. Jak Maciek był bardzo malutki tak 3-5 lat potrafił siedzieć godzinami przed oknem i patrząc w nieokreśloną dal mówił : nie ma ,nie ma ja wówczas stałam obok niego i tez patrzyłam i tez mówiłam nie ma czułam że jestem tak blisko niego jak bym go przytulała i mówiła kocham cię
Hahaha… Dobrze, że gdy mówił o tej „bumbie” nie pomyśleli o ładunku wybuchowym. 🙂 Jest coś wspólnego… Nie wiem czy o tym tu pisałam już, czy gdzieś indziej Wojtek podobnie jak Twój Maciek nigdy nie lubił zabawy na niby. Właśnie zabawkowy odkurzacz, żelazko gotowanie to było nie do zaakceptowania. Wszystko musiało być realne i prawdziwe. 🙂 Jako mały chłopiec lubił ze mną prasować, więc kupiłam dla niego takie małe turystyczne żelazko i prasowaliśmy na dwa żelazka. 🙂 Zresztą teraz również, to Wojtek prasuje obrus na stół przed imprezą. Mamie by się nie chciało. 🙂
Jak zawsze opowieść pełna miłości i empatii, wzruszasz mnie za każdym razem :-).
U nas w tej chwili królują plastikowe butelki, wydają ciekawe dźwięki przy zgniataniu i opukiwaniu, można też przez nie patrzeć na światło i machać, są najfajniejszym wynalazkiem cywilizacji, a jak się kupi całą zgrzewkę wody mineralnej to jeszcze jest taka super folia do podarcia 😉 . Inna obsesja to śnieg który smakuje (niestety) jak największy rarytas, a balony istnieją po to by pękały z hukiem, po czym zostaje guma którą fajnie się macha.
Smutne jest to , że smutek i frustracja naszych chłopaków odbierana jest jak agresja i to przez „fachowców”. Miałam podobne przejścia w przedszkolu, szybko je zmieniłam jak usłyszałam że mój syn jest agresywny od Pani „pedagog” która przez pół roku nie raczyła doczytać nic na temat autyzmu…
pozdrawiam serdecznie
🙂 Przypomniała mi się pewna historyjka. Nie jest ona związana z moimi chłopakami, a podopiecznymi z Warsztatów Terapii Zajęciowej, w których pracowałam. Byliśmy na wycieczce, takiej kilku dniowej, zimą w Węglówce. Zima piękna, śnieg bielą razi w oczy, słońce. No pięknie po prostu. My z naszymi uczestnikami na spacerze. Pałacie białego puchu wokół nas. Ktoś nagle wymyślił zabawę z jedzeniem śniegu. 🙂 Skakaliśmy tak, żeby jak najmniej zdeptać ten puch i próbowaliśmy śnieg w różnych miejscach. Wołając co rusz: – O tu jest truskawkowy, a tu czekoladowy… Nasi podopieczni, razem z nami… 🙂 Wszystkim śnieg bardzo smakował i oczywiście nikomu nie zaszkodził. 😀
Ooooo taaaak, pralki są naprawdę fascynujące! U mnie w domu była (i nadal jest) pralka otwierana od góry, ale ciotka miała taką z okienkiem i czasem chodziłam do niej na seans.
Jeśli chodzi o wpatrywanie się, to parę dni temu opisałam to u siebie na blogu. Są też gify, zapraszam: http://kociswiatasd.blox.pl/2016/01/FIKSUJ-Z-TYM.html
O to chętnie poczytam.