Dawniej, kiedy Dużemu tak bardzo doskwierał hałas miasta, zbyt duża ilość docierających zewsząd do niego bodźców, uciekaliśmy na wieś.
Mały drewniany domek, palenie w piecu, cisza, pranie w misce, dzięcioł stukający w stare drzewo koło domu – to wszystko dawało Dużemu szansę na wyciszenie. Jedynie świerszcz, który zamieszkał z nami, nie został przyjacielem Wojtka. Duży zatykał uszy i wołał, żeby świerszcz był cicho. Musieliśmy go wyprosić do ogrodu. 🙂
Uczenie się świata w naturalnych warunkach, jak już pisałam jest najlepszą formą. Wszystko co mogliśmy zbierać i wykorzystać do przygotowywania posiłków było niezwykle ciekawe i otwierało Wojtka na nowe smaki. Co często jest takie trudne w przypadku autyzmu. Zbieranie warzyw z ogrodu, odwiedziny u „pani cioci” i dojenie krowy, wybieranie jajek z kurnika – budziło ciekawość. Oczywiście, żeby obudzić w nim tą ciekawość, potrzebne było moje pokierowanie nim. W innym przypadku mogłoby być tak, że Wojtek stałby koło krowy, kręcił głową ósemki i nie dostrzegał otaczającego go świata. Jednak zawsze lubił zapach kawy i jej smak, więc kiedy szliśmy do obory mówiłam, że krowa da nam mleko do poobiedniej kawy. To wprawiało go w cudowny nastrój, był podekscytowany i w pełnym kontakcie. 🙂
Kiedyś opowiadałam mu jak powstaje chleb. Nazbieraliśmy pszenicy i w moździerzu ucieraliśmy ją na mąkę. Potem z niej robiliśmy placki na blasze (fajercarze). Był zdziwiony smakiem, ale jadł i mruczał „mmmm”, że pyszne, bo sam zrobił. 🙂 Zbieranie marchewki, kapusty – wszystko było ciekawe. Od tamtej pory uwielbia warzywa pod każdą postacią.
Wojtek jak wielu autyków ma swoją pasję (czyli to coś, co można robić zawsze, bez przerwy i o czym można wciąż rozmawiać, często nazywane fiksacjami, ja jednak myślę, że odpowiednio pokierowane mogą być pasją i wyjdzie im to na dobre). U Nas to jest pranie. Jak był mały godzinami mógł siedzieć przy pralce i patrzeć w okienko, z takim przejęciem jakby to był super film.
Kiedy spędzaliśmy czas na wsi nie było pralki. Pranie robiliśmy ręcznie, ale to dla Wojtka jest również pasjonujące. Nawet wypranie w ten sposób pościeli nie stanowiło dla niego problemu. Suszenie na sznurach wiszących miedzy drzewami to dla Wojtka był piękny widok. Mógł na nie patrzeć godzinami. Był szczęśliwy i wyciszony. Od czasu do czasu podchodził, przykładał do jakiejś rzeczy policzek i tak sprawdzał czy schnie. Nigdy nie musiałam się martwić, że pranie nie będzie zrobione. U nas były inne zmartwienia – że wszystko jest czyste. 🙂 Tak jest i w domu. Teraz kiedy jeździmy na obozy z grupą około 30 podopiecznych to Wojtek ze mną jest odpowiedzialny za pranie i bardzo to lubi. To daje mu też poczucie bycia potrzebnym.
Powroty z takich długich wyjazdów nie były na szczęście trudne. Wojtek wracał naładowany pozytywnie i dużo łatwiej się z nim było komunikować i stawiać przed nim wymagania.
Cały ten czas oczywiście był z nami Mały Wojtek. 🙂 Dla niego zupełnie inne rzeczy są ciekawe i zawsze o tym pamiętałam, jednak o Małym opowiem następnym razem. 🙂
Bardzo lubię te Twoje opowieści. My mamy odwrotny problem – ciągle góry brudów, których nie mam czasu prać ☺️. Wojtek czułby się u nas jak w raju.
Zanim by się wziął do pracy to najpierw zrobiłby Ci wykład w tonie oburzenia „jak to możliwe żeby było tyle brudów”. 😀
Też się nad tym zastanawiam. To musi być SPISEK 😉