Wypad za miasto zawsze ma sens – przynajmniej u nas. Niestety nie wszystko za każdym razem idzie zgodnie z naszym planem, ale plany przecież są dla mięczaków. ?
Jednak planując taki wypad, staramy się tak go konstruować by nie zapominać o oczekiwaniach chłopaków, tyle że oczekiwania w międzyczasie mogą ulec zmianie. Czasem przygotowujemy super wycieczkę, a oczekiwania są tylko kawiarniano – burgerowe. No i trzeba jakoś je ogarnąć i mimo wszystko spróbować zrobić coś fajnego.
Tak właśnie było tym razem. Oczywiście nic nie dzieje się bez przyczyny. Wystarczy, że nie zagra jakiś punkt ustalonego harmonogramu na początku dnia i trudno to potem odkręcić, a cofać czasu jeszcze nie potrafimy. ?
Jednak pociesza fakt, że jeśli wykażemy się cierpliwością jest szansa na pozytywne zakończenie. Czasem trzeba przeczekać, zaakceptować trudne emocje, albo w nich potowarzyszyć, dać wsparcie i zrozumienie, trochę nagiąć harmonogram zaplanowanej wycieczki, w czymś ustąpić i znów wychodzi na to, że to jest super dzień.
Tym razem plan był taki: jedziemy do Zalipia. Coś zwiedzamy, szukamy najładniejszych domów, spacerujemy znów oglądamy itd.
Niestety przez nasze niedopatrzenie Duży nie dostał rano kawy i w drodze było mu trudno. Jedyne o czym myślał to ta kawa. Oczywiście na trasie można taką wpadkę naprawić. Zatrzymać się gdzieś na dobrą kawę i jest lepiej, ale nie jest super. Gdzieś zostaje ten niepokój, a ten tworzy kolejne powody do frustracji. Nie było łatwo, ale jakoś wszyscy daliśmy radę i z pewnym opóźnieniem, ale w końcu przyszło odprężenie. Piszę – wszyscy bo taki stan Wojtka często udziela się i nam.
Dlaczego Zalipie?
Malowane domy znam z obrazków, a w szkole podstawowej czyli wieki temu matka od zadań specjalnych miała nauczycielkę od rosyjskiego i muzyki, która kochała Zalipie. Jasne, że w czasach szkolnych fascynacja pani raczej śmieszyła, a że Pani ogólnie była dość „charakterystyczną” nauczycielką i miała swoje „dziwactwa”, więc Zalipie raczej mnie nie ciekawiło. Pamiętam na przykład, że do klasy tej Pani wchodziliśmy gęsiego z torbami trzymanymi przed sobą, żeby niczego nie obić, nie strącić żadnych zalipiańskich akcesoriów. Myśl, że „muszę tam kiedyś pojechać”, tam czyli do Zalipia pojawiła się w bardzo już dorosłym wieku. ? Ale jakoś wciąż nie było nam po drodze. Albo nie ten czas, albo zły dzień. No i tak mijały lata całe.
Tym razem to też nie był ostateczny pomysł. Jednak ja byłam już bardzo nastawiona, że właśnie tam chcę pojechać i że musi się udać. ?
Samo muzeum czyli Zagroda Felicji Curyłowej niestety było zamknięte, jest w remoncie, podobno jest szansa na ponowne otwarcie w październiku. Ma być na jego teren przeniesiony jeszcze jeden dom. Na przeciwko muzeum jest dom pamięci i tam zaczęliśmy zwiedzanie. Od razu poznaliśmy też wnuczkę Felicji na której to ziemi leży muzeum. To ona opowiadała nam o historii Zalipia i malowanych domów.
A wszystko zaczęło się pod koniec XVIII wieku, gdy izby ogrzewano rozpalając ognisko w środku pomieszczenia. Ściany w krótkim czasie były okopcone i bure. Gospodynie pokrywały zabrudzone miejsca wapnem, tworząc tzw. packi, czyli jasne plamy. Do malowania używały pędzli wykonanych ze słomy prosa, gałązkami brzozy lub wierzby.
Kiedy w izbach pojawiły się piece, które odprowadzały dym, czyste ściany stały się tłem kolorowych dekoracji. Początkowo motywy roślinne pojawiały się tylko wokół obrazów i pieca. Z czasem zaczęły pokrywać większe powierzchnie, a nawet sprzęty codziennego użytku i wreszcie również zewnętrzne ściany domów.
Największą rolę w rozsławieniu Zalipia przypisuje się właśnie Felicji Curyłowej. Urodziła się w 1904 r. Jej matka była malarką, a ojciec cieślą – stąd zdolności artystyczne miała we krwi.
Felicji zależało, by tradycja malowania chat przetrwała jak najdłużej. Sztuki tej uczyła młodsze kobiety. To dzięki niej Zalipie cieszy się rozgłosem. Nie tylko aktywnie promowała zalipiańskie zwyczaje, działała również na rzecz modernizacji wsi. Dzięki jej zaangażowaniu i przychylności władz Zalipie doczekało się elektryfikacji wcześniej niż okoliczne miejscowości, poprawiła się również jakość dróg. Z jej inicjatywy powstało stowarzyszenie „Wieś Tworząca”, była także współorganizatorką konkursu na malowanki ścienne. Od 1976 r. co roku odbywał się konkurs „Malowana Chata”. Pod koniec życia udało jej się jeszcze wywalczyć postawienie w Zalipiu Domu Malarek, który jest domem kultury. Motywy kwiatów trochę przenoszą nas do czasów już odległych. Mały jako fan drewnianych łyżek dostał swoją z motywem kwiatowym
W całym Zalipiu jest sporo domów, które warto zobaczyć, ale to zostawiam już wam. Taki smaczek, który skusi Was by tam pojechać. 😉
My polecamy to miejsce, sami tam wrócimy jak tylko dowiemy się, że muzeum znów jest otwarte. ?
Ale to nie był koniec naszej wycieczki. W drodze do Krakowa odbiliśmy trochę i odwiedziliśmy Ogród pełen lawendy w Ostrowie. Bajeczne miejsce -taka odrobina Prowansji tu u nas. Zapach lawendy wiszący w powietrzu, kolor i światło w tych fioletach – coś niezwykle pięknego.
Oprócz pszczół, trzmieli w lawendzie K. wypatrzył motyla przypominającego kolibra nazywanego – fruczak gołąbek i z zachwytem obserwowaliśmy jak przy pomocy długiej przyssawki spija nektar z lawendy.
Tu zrobiliśmy sobie piknik. Rozłożyliśmy nasz wycieczkowy stolik, wyjęliśmy termos z gorącą zupą i skryci przed mnóstwem turystów za konstrukcjami z witek wierzbowych zasiedliśmy do posiłku. Jeszcze tylko kawa i ciasteczka z lawendą i wszystko staje się już całkiem magiczne. Duży z radości rzuci się na szyję dziewczynie pracującej w lawendowym ogrodzie, Mały przytula się do matki i mimo że wtedy jeszcze dość słaby z powodu chorego oka pełen entuzjazmu. K. zrobi romantyczne zdjęcie matce i aż żal będzie wracać. To też jest miejsce zaznaczone na naszej mapie jako to do powtórnego odwiedzenia.
Zainspirowana matka od zadań specjalnych później w domu zrobi sok z białych czereśni z aromatem lawendy – to będzie takie nasze wspomnienie tego miejsca gdy już słońce będzie mniej grzać, dzień będzie krótki i nikomu nie będzie się chciało wychodzić na mróz. ?
Aniu jesteś super, fajne te wasze wyprawy. Wszystko o czym piszesz jest mi tak bliskie
Hania napiszę Ci, że to wędrowanie jest mega terapią, otwiera na tyle rzeczy, tak, że polecam. Wiem, że też z Anielką podróżujecie i tak trzymajcie. ?
Pozdrawiamy Was mocno.