Nasz Mały cichy bohater!

Zaraz po świętach wyjechaliśmy do Nowego Targu. To była nasza „meta”. Stamtąd wyruszaliśmy na różne wyprawy, wycieczki i atrakcje.

Jedna z wypraw to droga z Palenicy do Morskiego Oka.

Dzień zaczęliśmy wcześnie, żeby na szlaku nie zastał nas słynny i tak groźny „zmrok”. 😉 Tyle się o nim słyszy ostatnio w mediach. W czasie drogi samochodem ku naszej radości niebo jaśniało błękitem, a słońce przez szyby dawało odczuć swoją moc. Było dokładnie tak, jak byśmy oczekiwali. Zaparkowaliśmy na Palenicy, nabyliśmy bilety do parku i ruszyliśmy na szlak. Po drodze dla zaspokojenia ciekawości zapytaliśmy o cenę przejażdżki wozem. No i przyznam, że ta mnie zmroziła. 50 zł od osoby w jedną stronę! Nie dla każdego taka atrakcja. Mnie włączył się przelicznik co fajnego można zrobić za takie pieniądze. 😉 Fakt, że nie zakładaliśmy wycieczki wozami nic tu nie zmieniał, zwyczajnie chcieliśmy wiedzieć.

Mały Wojtek wyposażony w nowe, ciepłe rękawiczki. Ja z nadzieją, że się sprawdzą, bo bez nich nie ma szans na dłuższe wycieczki. Wojtkowi szybko wychładzają się ręce, a to niestety nie jest dla niego dobre. Plecak z termosem pysznej zupy na ramionach Kigi. Aparat którym Duży coraz częściej robi swoje zdjęcia. Droga, słońce i ludzie. Większość na wozach. Obok nas maszerowali raczej młodzi, pewnie nawet młodsi od naszych chłopaków. Duży polubił wędrówki z kijkami. Mknie przed nami i tylko co jakiś czas się zatrzymuje, żeby na nas poczekać. Mały trochę sam, jak złapie rytm, to maszeruje przed nami prawie tak samo dobrze jak Duży. A gdy już dopada go zmęczenie, lub droga jest mniej pewna podtrzymując się za rękę Kigi czy moją.

To właśnie nasz Mały cichy bohater!

Pierwsza godzina to spacer do Wodogrzmotów Mickiewicza. Zdjęcia i zachwyty trochę nas spowalniały, ale przecież o to właśnie chodzi w czasie takiej wyprawy. Przy Wodogrzmotach zatrzymaliśmy się na dłużej i mama opowiadała chłopakom i Kigi jak to tutaj właśnie dawno temu razem wędrowali. Duży za rękę, a Mały (jakieś 27 kg) na plecach mamy. 😉

Dalej szliśmy cały czas drogą asfaltową, to trochę dłużej, ale te leśne przecięcia szosy były bardzo oblodzone i dla Małego to mogłoby być za wiele. Zresztą wciąż mijaliśmy tych którzy ślizgali się jak na lodowisku, nie raz lądując na czterech literach. 😉

Gdy dotarliśmy do Włosienicy już nie było błękitu na niebie i słońce ukryło się w chmurach. Ostatni kawałek trasy pokonywaliśmy już zmęczeni, a do tego towarzyszył nam mocny wiatr i śnieg w twarz. Ostatnie 1.5 km to spacer po ośnieżonym lodzie. Duży wciąż pełen sił maszerował, a w jego głowie już jawiło się schronisko, posiłek i kawa, a właściwie tylko ta kawa. 🙂

Mały wspierał się podtrzymywany przez Kigi. Widać już było zmęczenie i tylko obietnica, że już niedaleko dawała mu siłę iść dalej. Sprawdzaliśmy jego ręce, czy są ciepłe i maszerowaliśmy i maszerowaliśmy. Gdy docieraliśmy to schronisko już było ledwo widoczne. Skupieni na Małym Wojtku, weszliśmy do środka. Szybko znaleźliśmy miejsce. Teraz najważniejsze to dać odpocząć Małemu. Duży upewniał się czy będzie kawa usiadł obok.

Ech fajnie mieć taką gorącą zupę w termosie, bo nie trzeba stać w gigantycznej kolejce do kuchni. Grochówka zrobiona przez Kigi była pyszna i nawet wzbudzała u niektórych zazdrość. 🙂 Ja z Dużym powędrowałam do kuchni, by nabyć kawę. Na szczęście udało nam się nie stać po nią w tej wielkiej kolejce. Pewnie moglibyśmy tak posiedzieć dłużej, ale pogoda trochę zmieniła nasze plany. Widoków żadnych, zimno, silny wiatr i zamieć. Ech przygodo! Z powodu, że dzień był krótki, po pół godzinnym odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną.

Widoczność była słaba. Śnieg oblepiał nasze ubrania, wiatr wiał ciągle w twarz, a i zrobiło się bardziej ślisko, bo wywiało śnieg, który wcześniej lekko przykrywał ten lód. Tak było do Włosienicy. Potem drogą asfaltową wyjeżdżoną przez wozy, gdzie przynajmniej nie było już tak ślisko. Chwilami wiatr się uspakajał i nasza wędrówka była milsza. Jednak potem znów zamieć uderzyła z mocą. A kiedy wiatr wyginał drzewa jak słomki, a dookoła widok połamanych świerków, to naprawdę można poczuć niepokój.

Mały Wojtek pokonywał te przeciwności z większym wysiłkiem niż przeciętny człowiek, a jednak mimo wszystko dzielnie maszerował. Już chciał dojść do samochodu, ale to nie tylko on. Wszyscy mieliśmy dość tej zamieci.

I kiedy po tych kilku godzinach marszu dostrzegliśmy parking na Palenicy, to Duży aż zawołał „hura!”.

Nasz Mały cichy bohater całą drogę przeszedł sam. Na stopie miał wielki pęcherz, a mimo to szedł. Zawiodły buty, które do tej pory się sprawdzały. Nasz Mały cichy bohater wędruje po górach, ale nie tylko. Nikt nie robi z nim wywiadów, nikt nie zauważa jak bardzo jest dzielny i jak wielki wysiłek musi wykonać, by móc robić to co inni. Nasz Mały cichy bohater właśnie na szlakach uczył się chodzić. Dla nas jest Wielkim bohaterem i jesteśmy z niego bardzo dumni. Może i Wy dostrzeżecie w nim to co widzimy My.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.