Dawno, dawno temu, kiedy Duży był mały, a Mały był malutki… 🙂
Zawsze bardzo lubiłam chodzić na samotne wypady w góry. Jak pojawili się w moim życiu chłopcy, to w naturalny sposób samotne wędrówki zmieniły się w niezwykłe wycieczki z Wojtkami.
To były nasze pierwsze wspólne wyprawy. Najpierw tylko z Dużym – miał wtedy siedem lat, później już z dwoma Wojtkami – starszym ośmioletnim i młodszym siedmiolatkiem.
Duży (autyk), w tamtym czasie chodził głównie na palcach. To właśnie na górskich wędrówkach uczył się stawać całą stopą. Zwyczajnie idąc pod górę, czy stromo w dół, trochę noga sama inaczej się układa. Tak więc, oprócz zajęć z integracji sensorycznej, a może wspomagająco wędrowaliśmy po Beskidzie i po Tatrach. 🙂
No i właśnie na szlaku obserwowałam, że coraz częściej Wojtuś stawia całe stopy.
Mały (ZD) jak zaczęliśmy nasze wędrówki nie chodził. Większość czasu siedział w turystycznym nosidełku u mnie na plecach. Od czasu do czasu stawiałam go na szlaku i tak tuptał trzymany za dwie ręce. To wtedy uczył się stawiać swoje pierwsze samodzielne kroki. Z czasem trzymaliśmy pieluche tetrową. Ja jeden koniec, a Wojtuś drugi.
Pamiętam jak gdzieś w Tatrach, na trasie do jakiejś doliny, na przeciw nam szedł Ojciec z nastoletnim synem. Przyglądał nam się z uwagą i jak byliśmy już blisko skierował wzrok w stronę Małego w nosidełku i powiedział – „no taki duży chłopiec i mama go nosi”.
Dopiero gdy to wypowiedział zauważył, że Wojtek jest niepełnosprawny, że ma zespół Downa. Od razu zaczął mnie przepraszać. Uśmiechnęłam się do Niego i każde z Nas poszło swoją drogą. Później dużo myślałam o tamtej sytuacji. Mam poczucie, że nie było za co przepraszać. Przez chwilę ktoś potraktował Wojtka jak pełnosprawnego chłopca. To było nawet fajne.
Obaj dobrze się czuli w spotkaniu z przyrodą.
Bodźce z zewnątrz, które do nich docierały pomagały im uczyć się świata. A i pomagały ich stymulować.
Śpiew ptaków, powiew wiatru.
Czasem zbyt głośny szum potoków – wtedy starszy zatykał uszy.
Mały miał większy apetyt i specjalnie przygotowana „butla ze smokiem” wypełniona prosobe, które w tamtym czasie było jego głównym pożywieniem, na łonie przyrody, też smakowało jakby bardziej. Jeśli to w ogóle można uznać za smaczne.
Dla starszego kubek i w termosie papka. Nie tolerował nawet grudek w swoim jedzeniu.
Takie to były wyzwania.
Pod nosidełkiem duża kieszeń z pampersami, zapasowymi ubraniami, no i to jedzenie. Jeszcze mały plecaczek na jedno ramię i w drogę. 🙂
Duży bardzo lubił to nasze wędrowanie i prędzej ja byłam zmęczona niż On. Choć pamiętam, jak kiedyś zwyczajnie znudził się chodzeniem i usiadł na ścieżce. Odeszłam na kilka kroków, zawołałam raz i drugi. Już był niedostępny. Kręcił głową ósemki i nie reagował. Ukryłam się. Obserwowałam co zrobi jak zostanie sam.
Oczywiście nie zrobił nic, trzymał w ręku plastikowy kluczyk i wciąż siedząc kręcił te swoje ósemki. Jak podeszłam wdrapał mi się na ręce. Teraz już niosłam dwóch, ale tylko chwilę. 🙂
Ten czas pozwalał Nam uczyć się siebie jeszcze bardziej. Oni mieli mnie tylko dla siebie. A i mnie nikt nie odrywał od moich chłopców. Mogłam skupiać się na Wojtkach. Patrzeć, uczyć się ich, ale i stawiać przed nimi nowe, niby małe choć dla nich wielkie wyzwania.