Wtedy w 1993 roku przyjechał do Krakowa głosić rekolekcje dla wspólnot Wiary i Światła, dla ludzi związanych z pierwszym domem Arki w Polsce, dla osób niepełnosprawnych intelektualnie, ich rodzin i przyjaciół.
Pomysł był taki.
Żeby na konferencji, którą mówił Jean pojawiło się jak najwięcej pracowników Domu Pomocy Społecznej przy ul. Łanowej. By mogli usłyszeć zupełnie inny głos. Głos człowieka dla którego ten słaby, upośledzony był w Centrum.
Basi, nowej dyrektorce tego domu, bardzo na tym zależało.
Ja byłam w grupie organizacyjnej. Zajmowaliśmy się przygotowywaniem szczegółów związanych z rekolekcjami, ale i znalazłam się w grupie która miała w dniu konferencji zapewnić opiekę mieszkańcom DPSpu.
Kiedy w kościele Ojców Dominikanów pierwszy raz zobaczyłam Jeana wydał mi się trochę niezgrabny, wysoki, szpakowaty pan w prochowcu, z mega uśmiechem.
Słuchałam i łapałam każde słowo. Mówił o swoim doświadczeniu spotkania z osobami niepełnosprawnymi, o tym jak to dzięki nim odkrywał kim jest, jak odkrywał swoje słabości. A ja coraz bardziej czułam, że mówi też o mnie. Wtedy byłam może i mega wesoła z wierzchu, ale bardzo smutna w środku.
O moim pierwszym spotkaniu z osobami mieszkającymi w DPSie pisałam chyba już nie raz. Mam wrażenie, że wciąż o tym opowiadam, ale może to jest ważne, więc kilka zdań i tym razem.
Pierwszy raz przyszliśmy w grupie kilku osób, żeby poznać Dom, poznać chłopaków tam mieszkających.
Był wieczór, w budynku świeciło się sporo świateł, a z jego środka już gdy do niego się zbliżaliśmy dochodziły różne dźwięki, śmiech, płacz, nieartykułowane krzyki.
W środku uderzył moje nozdrza nieprzyjemny zapach. Chodziliśmy po budynku. Na jednym pietrze w salach leżący chłopcy z porażeniem. Ktoś powiedział o nich, że to takie „roślinki” nie rozumiałam, ale przyjęłam. Wyżej były maluchy, słodkie lgnące do nas, niektórzy chłopcy mówili, niektórzy nie, tu serce biło szybciej. Dlaczego oni tu mieszkają? Kolejne piętra i starsi chłopcy, młodzi mężczyźni, nasi rówieśnicy. Jednocześnie mężczyźni i dzieci. Z niektórymi szybko można było nawiązać relację, inni jakby obojętni, nieobecni.
To tylko pierwszy obraz. Budził ciekawość ale i lęk. Z jednej strony nigdy więcej tu nie wracać, a z drugiej coś mnie tam ciągneło.
Ostatniego dnia rekolekcji w kapitularzu klasztoru OO Dominikanów wszyscy zasiedli w kręgach by umywać sobie nogi na wzór ewangelii z Wielkiego Czwartku. Jean Vanier zawsze do tego namawiał. Ten obrzęd był niezwykle symboliczny. Jednak ja w tamtym czasie nie byłam na to gotowa.
-Mnie ktoś ma umywać nogi? Nie! Ja nie zasługuję, nie mogę, nie potrafię… – stałam z boku wciąż zamknięta i smutna…
Aniu, dziękuję że to napisałaś. Podzielam Twoja miłość. Myślę że będzie beatyfikowany
Aniu, nawet jeśli nie, jest święty. Teraz dalej i bliżej zarazem.
Aniu czy Ty zawsze musisz wydusić że mnie łzy. Tak się bronię ale niestety czy stety czytając Twoje teksty zawsze wyję. Nie znałam Jeana nawet o nim nie słyszałam ale bardzo żałuję.
Mam nadzieję, że udało mi się trochę Ci go przybliżać, poznać. Ja wczoraj płakałam wciąż, więc może dzięki temu nie byłam sama.
Niby wszystko racjonalne mówi mi, że taka jest kolej rzeczy, ale na razie muszę pozwolić sobie na smutek.