Wycieczka wprawdzie zaczęła się w Szczyrzycu, gdzie wybraliśmy się na jagody. Jednak szybko okazało się, że jesteśmy spóźnieni. Ani jednej jagody, ani jednej… Zamiast tego Mały Wojtek źle stanął, poślizgnął się na kamieni i rozbił kolano.
Przyznam, pomyślałam, że to koniec wycieczki. Wojtek dość źle znosi takie upadki. To dla niego dość wrażliwe miejsce i zdarzyło się już że nie był w stanie iść po takim upadku. Jednak nie tym razem. Było sporo krwi, ale na szczęście w miarę bez bólu. Szybko oczyściłam ranę, założyłam opatrunek (tak jak to wypada będąc matką do zadań specjalnych, mam wszystkie potrzebne rzeczy zawsze przy sobie) i Wojtek dzielnie wędrował dalej.
Pomysł, że jedziemy w okolicę Mogielicy mnie wydawał się szalony, ale Kigi już tam zmierzał.
Dotarliśmy do parkingu „Polany” gdzie zaczyna się trasa narciarstwa biegowego.
Tu zjedliśmy ciasto matki roboty i było niemal romantycznie…
No i ruszyliśmy. Nie było pewne czy dotrzemy do celu. Już było popołudnie, wszyscy mówili nam, że daleko i że pogoda może się załamać. Jedna Pani straszyła burzą.
No ale poszliśmy…
Nie od początku szlakiem, co sprawiło, że Małemu szło się super. Szeroko, bez kamieni, których czasem nie dostrzega, więc się potyka. Słońce nagle dla nas zaświeciło, jakby zrozumiało, że musi nas wspierać. Następny napotkany turysta powiedział jaką trasą iść i w którym miejscu wejść już właściwy szlak, więc szliśmy, dalej i dalej.
Czy warto.
Oj bardzo, polana pod samym szczytem to bajka, widoki przyprawiają o gęsią skórkę. Aż było trochę żal, że nie mieliśmy ze sobą namiotu, bo można by w tym miejscu spędzić cudowną noc, ale wszystko przed nami.
Wybierzcie się koniecznie, jeśli jeszcze nie byliście.
Tego dnia zrobiliśmy w sumie około 20 km na nogach, Mały z rozbitym kolanem, ale znów nie zawiódł, nasz Mały bohater. Nie mówią o nich w mediach, ale dla nas zasługuje na złoty medal!