Pisałam już o obozie z Łanową nad morzem, ale to nie cała morska przygoda DwóchTakichCoUkradliSerce z Kigim i matką od zadań specjalnych.
My nie pojechaliśmy nad morze z Łanową super Pendolino i jest w nas trochę zazdrości ?, zwłaszcza gdy usłyszeliśmy jaka to była super podróż. Nasz wybór padł jednak na samochód, by móc przedłużyć tą nadmorską przygodę.
Po doświadczeniach z zeszłego roku (tak to było rok temu) byliśmy już bardziej przygotowani. Wiedzieliśmy z czym możemy musieć się zmierzyć w czasie tej długiej drogi, zaplanowaliśmy więc ją tak by po drodze zatrzymać się na zwiedzanie i odpoczynek od jazdy, szumu auta, szumu ulicy, muzyki i braku muzyki, i wreszcie od tej bliskości od której nie da się uciec nawet na chwilę. Czasem spinner Dużego i łyżka Małego mogą nie wystarczyć by wyciszyć.
Obraliśmy trasę przez Wrocław i Poznań. To w tych miastach zatrzymaliśmy się na dłużej, żeby coś zwiedzić. Oczywiście po drodze były jeszcze ze dwa, trzy bardzo krótkie przystanki, ale te się nie liczą. ?
Wrocław. Wow!
Kto był wie, że to piękne miasto. Rynek wprawdzie nie ma sukiennic co nam Krakusom nie mieści się w głowie, ? ale jest bardzo uroczy. Najpierw jednak z widokiem na statki pływające po Odrze zjedliśmy kanapki, bo my lubimy własne przekąski. Zrobiliśmy kilka zdjęć, no może trochę więcej niż kilka. Mostem Tumskim przeszliśmy na wyspę Piasek. Most zwany mostem zakochanych lub miłości, o czym świadczy niezliczona ilość kłódek po obu jego stronach. Miłość jest tu wyczuwalna w powietrzu i udziela się spacerowiczom. ? Szukaliśmy też krasnali, bo bez tego nikt by nam nie uwierzył że byliśmy we Wrocławiu. ? Na rynku przywitali nas Krysznowcy, których już dawno nie widzieliśmy w Krakowie, były olbrzymie bańki mydlane, więc Duży od razu zabrał się do zabawy i znalazł się czas na kawę.
Poznań?
Przyzwyczajeni, że hejnał z wieży Mariackiej wygrywany jest w Krakowie co godzinę, byliśmy lekko rozczarowani poznańskimi koziołkami, które nie są tak aktywne i pojawiają się tylko raz w ciągu dnia. Oczywiście byliśmy za późno. No i matka wciąż nie widziała tych koziołków. Rynek poznański trzeci co do wielkości po krakowskim i wrocławskim. Czyli nasza podróż może się teraz nazywać od największego Rynku… ? Spacer, tu były kramy i trochę zbyt głośno jak dla naszej ekipy, ale podobnie jak we Wrocławiu były i bańki mydlane – dzięki temu są rzeczy wspólne. ? Trzeba jednak przyznać, że Ratusz w Poznaniu mają piękny.
Dalej już mknęliśmy do Kołobrzegu, żeby zdążyć jeszcze przywitać się z morzem nim dotrzemy do ośrodka gdzie miał miejsce obóz z Łanową.
O obozie już pisałam i zdjęcia można obejrzeć w poprzednim wpisie. (zawsze możesz zajrzeć jeszcze raz) ?
Dodam tylko, że w czasie obozu udało nam się odwiedzić Ustronie Morskie, gdzie podziwialiśmy zachód słońca i zachwycaliśmy się domami z widokiem na morze, a z drugiej strony Kołobrzegu Dziwnów, znów żeby zobaczyć zachód słońca. Tym razem daliśmy się też namówić Dużemu na zjedzenie ryby, która była faktycznie pyszna. Kigi nawet powiedział, że to najlepsza z ryb jakie jadł do tej pory nad morzem. ? A Duży oczywiście poprosił jeszcze o kawę, bo bez niej byłoby jakoś smutno. ?
A kiedy obóz dobiegł końca…
Nasza niezwykła wspólnota „Łanowa” pomknęła Pendolino do Krakowa, my wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy dalej ku przygodzie. Było nam trochę smutno po pożegnaniu, ale też byliśmy ciekawi co nas jeszcze spotka. ?
Wyruszyliśmy w stronę Serbinowa. Zajrzeliśmy na promenadę w Mielnie i pojechaliśmy dalej. W Łazach zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę i poszliśmy na plażę tym wejściem którym wchodziłam matka w latach dziewięćdziesiątych najpierw z jednym Wojtkiem i rok później z dwoma. ? Małe to były szkraby w tamtym czasie, a wspomnienia odżyły i zrobiło się tak jakoś miło i ciepłej w sercu. Dalej pomknęliśmy w stronę Dąbek, Darłowa. W Darłówku w porcie przywitał nas taki wiatr, że chłopaki zaprotestowały przeciwko opuszczaniu auta, więc matka i Kigi tylko spojrzeli w stronę płynących kutrów i wyruszyliśmy dalej. Następny postój to Jarosławiec, który też nam się spodobał, jednak tu dla odmiany przywitał nas przelotny deszcz. Pogoda tego dnia, była jak nasze emocje. ? Dalej już nie wybrzeżem, a w stronę Słupska. Tu jakiś obiad i dalej w stronę Gdyni, Gdańska, żeby w końcu zatrzymać się w Mikoszewie po prawej stronie Wisły.
Jeszcze tego samego dnia podjechaliśmy do pobliskiej miejscowości Jantar żeby zachwycić się kolejnym zachodem słońca. A za każdym razem to inny zachwyt.
Domek na Żuławach.
Mały domek z uroczym gankiem. Dla wielu byłby pewnie wyznacznikiem braku komfortu, dla nas skromnym, kameralnym miejscem dającym spokój i pełną swobodę. No i rzecz najważniejsza, w domku była pralka, więc dla Dużego to najcudowniejsze miejsce na wakacje. A ganek na którym mogliśmy zasiadać razem do śniadań czy kolacji sprawiał, że czuło się tu jeszcze więcej miłości niż na moście Tumskim we Wrocławiu, czy nawet kładce Bernatce w Krakowie. To miejsce na długo zostanie w naszej pamięci. ?
Szybko okazało się, że mieszkamy 3 minuty od pierwszej stacji Żuławskiej kolejki wąskotorowej. Wycieczka kolejką tam i z powrotem to dwie godziny jazdy, a Mały Wojtek nie przestawał się uśmiechać. No chyba że brać pod uwagę czas kiedy wysiedliśmy na ostatnim przystanku. Ulgę odczuł zaraz po tym, gdy znów był w kolejce. ?
Równie blisko jak kolejka był prom na drugi brzeg Wisły, a tam już byliśmy w Gdańsku. ? Prom to też niezwykła atrakcja, bo można na niego wjechać autem. ?
No i wreszcie wycieczka wzdłuż brzegu Wisły, by zobaczyć, że ta naprawdę wpada do morza. Rezerwat Mewia Łacha i dzika plaża z bursztynami. Czy może być coś fajniejszego? Tak to miejscowość, która nie wiele nam mówiła okazała się być dla nas cudownym odkryciem.
No i świetna lokalizacja wypadowa. Do Malborka, do Krynicy Morskiej, czyli na mierzeję i do Gdyni mieliśmy około godziny drogi.
Był czas na plażowanie, czas na spacery i czas na wycieczki.
Dla matki i dla Dużego najwięcej uroku miała plaża za Krynicą Morską, już przy samej granicy. Woda była tam przejrzysta, piasek jasny, dużo glonów, mnóstwo muszelek i znów bursztyny. Za siatką graniczną kormorany. A czego nie było? Właściwie kogo? ? Najmniej było tam ludzi. Było niezwykle cicho i wiem, że musimy tam wrócić, bo gdy opuszczaliśmy tą plażę to nie tylko ja tak czułam, ale Duży też. Wciąż pytał, czy wrócimy w to miejsce.
Malbork zwiedzaliśmy pierwszy raz. Potężny zamek z czerwonej cegły robi wrażenie i jeśli ktoś z Was jeszcze nie był to ja polecam.
Tu odkryciem naszym był audio przewodnik. Dlaczego? Dłuższe zwiedzanie dla Wojtków może zrobić się nudne. Mały oczywiście chodzi z muzyką w uszach i to nasze wędrowanie może być ok, no chyba że jest bardzo niewygodnie. Duży chce się coś dowiedzieć o miejscu dopytuje, jednak przewodnik, który idzie z grupą, to zupełnie bez sensu. Wtedy najczęściej Duży się wyłącza i nic z tego niema. Tym razem zaproponowałam mu słuchawki z audio przewodnikiem. No i to był strzał w dziesiątkę. Wojtek słuchał i pokazywał mi o czym mu przewodnik opowiada i chciał chodzić i chodzić. Wszystko było ciekawe. ? A dla matki, która dostała imiona po Księżnej Mazowieckiej Anna Danuta z Krzyżaków Sienkiewicza, to taka podróż niemal sentymentalna. ?
Jeszcze była Gdynia z portem, Akwarium Gdyńskim i Kamienna Góra z punktem widokowym i najkrótszą kolejką górską. Tu było trochę za dużo emocji, więc zwiedzanie było trudniejsze, ale daliśmy radę, a wieczorny powrót do małego domku i pranie przywróciły równowagę.
Nie da się pominąć też samych Żuław z ich kanałami, zwodzonymi mostami, pięknymi kościołami gotyckimi i domami podcieniowymi.
Jeden udało nam się zwiedzić tak dokładniej, bo mieści się w nim mała restauracja. Można w niej skosztować specjałów z tych stron posiedzieć w klimacie. A Duży nawet nauczył się doić sztuczną krowę. ?
Mały Holender to miejsce które warto odwiedzić. My liczyliśmy, że uda nam się tam wrócić drugi raz w czasie tych wakacji, jednak zabrakło nam czasu. Miejsca na pewno nie zapomnimy i wrócimy za rok. ? Obok stoi piękny kościół pw Św Mikołaja obrządku grekokatolickiego w Cyganku, który również nas zachwycił. Można też odwiedzić tam cmentarze mennonickie które pozostały jako kawałek historii wysiedlonych z Holandii ludzi, którzy osiedli właśnie na tych ziemiach.
W tym roku morze było wyjątkowo ciepłe i mogliśmy się kąpać i pływać niemal codziennie. Nawet pierwszego września jeszcze udało się nam popływać żegnając się tym samym z Mikoszewem. ?
Powrót przez Stolicę
Drugiego wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem do Krakowa przez Warszawę. Pomysł był taki, że w Warszawie zatrzymujemy się na zwiedzanie i na noc żeby odpocząć. Następnego dnia spacer po Warszawie i po południu wyruszyć dalej już prosto do domu.
Pomysł zrealizowany w stu procentach. Był Pałac Kultury i widok z góry na Warszawę, była Starówka, były Łazienki i Belweder i nawet dotarliśmy pod Sejm. ? Był bar mleczny i nocleg w fajnym miejscu. Było metro w którym Mały aż piszczał z radości. Takie to były atrakcje. Trochę tylko mamy wrażenie, że jakoś bardziej tu zwracaliśmy uwagę ludzi. Ale może to tylko nasze wrażenie…
No i już przyszedł czas na powrót do domu. Właściwie bez przystanków udało nam się wrócić do Krakowa. Po drodze było dużo pytań czy jeszcze pojedziemy nad morze, czy będziemy mieszkać w małym domku i czy długo będzie trzeba czekać na kolejne wakacje. Matki zadaniem było odpowiadać i pocieszać.
No i tak dotarliśmy z powrotem do Krakowa, do domu zmęczeni, nie do końca szczęśliwi, ale z mnóstwem cudownych wspomnień.