Poranki z Małym Wojtkiem – czyli co zrobić z tymi wczesnymi pobudkami?

Już nieraz pisałam, że Mały to skowronek. Ledwo widać słońce od wschodu, a ten już gotowy do działania. Ni jak nie da się go przekonać, że jeszcze można trochę pospać, lub choćby poleżeć. Czasem wystarczy muzyka i matka może jeszcze jednym okiem pospać. Jednym, bo drugim musi czuwać. ?
Zimą wydaje się, że powinien spać dłużej, bo jasno robi się później. Niestety wtedy mam wrażenie, że dzień się zaczyna w samym środku nocy.

A gdy zbliża się lato, jest ciepło, a ptaki za oknem swym śpiewem, trelem, gwizdem, skrzeczeniem, krakaniem, czy gruchaniem oznajmiają, że Mały ma rację i szkoda dnia, jestem na pozycji przegranej. ?
Wstaje, szybkie mycie, ubieramy się, zabieramy kubek z piciem i wychodzimy. O której? Może być piąta, czwarta i okolice. ? Wojtek ubiera się z takim uśmiechem na twarzy, że trudno nie poczuć się choć trochę lepiej. Wychodzimy w miarę cicho, tak żeby nie obudzić Dużego i Kigi. Uśmiech Małego towarzyszy nam cały czas.
Świat jest cudowny o tej porze. Ile człowiek traci gdy nie ma motywacji by wyjść na spacer wcześnie rano.
Wojtek uwielbia jeździć tramwajem. Możemy tak jeździć do pętli i z powrotem. Oczywiście wybierając optymalnie długą linię. Uśmiech od ucha do ucha i twarz wpatrzona w okno, żeby chłonąć świat.
Sporo też spacerujemy, to są wędrówki takie przynajmniej na 3 godziny, żeby do. domu wrócić najwcześniej o ósmej. Światło jest niesamowite. Nawet zapach zupełnie inny. Nie mówię za dużo do Wojtkach na tych wycieczkach. Raczej sobie milczymy i zachwycamy się światem. On co jakiś czas zagląda mi w oczy z uśmiechem i się przytula. Jakby mówił – dziękuje mamo, jestem szczęśliwy. Czasem wędrówkę kończymy na działce i tam razem jemy śniadanie. To cudowny czas dla Wojtka i dla mnie. Bardzo ważny moment gdy Mały nie musi się dzielić mamą z bratem. Warto o tym pamiętać, bo wprawdzie moi synowie to faceci, ale widzę jak bardzo czasem potrzebują takiej uwagi – jeden na jeden.
Choć w zeszłe wakacje nad morzem wykorzystaliśmy te Wojtkowe pobudki i wszyscy o tej piątej chodziliśmy witać słońce wstające z morza. Widzieliśmy chyba więcej wschodów niż zachodów słońca. Puste plaże, dużo muszelek i szum morza. Cudowny czas i wspaniałe wspomnienia.
Dziś też byliśmy na spacerze. Wyszliśmy z domu kilka minut po piątej. Pojechaliśmy najpierw tramwajem, potem autobusem. Po drodze kupiliśmy coś na śniadanie i z takim prowiantem powędrowaliśmy na działkę. W trawie była taka rosa, że od razu zmoczyliśmy buty. A na dodatek złapał nas deszcz, mimo, że przed wyjściem sprawdzałam pogodę.  Na szczęście zdążyliśmy dotrzeć na miejsce i mogliśmy się schronić w domku. Tam przy dźwiękach radia zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy herbatę z sokiem malinowym i wcale nie chciało nam się wracać do domu. Taki poranek pozwala się naładować pozytywną energią na cały dzień. Serio. Ja polecam! ?

 

4 thoughts on “Poranki z Małym Wojtkiem – czyli co zrobić z tymi wczesnymi pobudkami?

  1. Cudownie się to czyta. Chociaż sama jestem mamą nastolatka z autyzmem i innymi gratisami to jest dla mnie Pani absolutnym mistrzem świata w okazywaniu ciepła i miłości. Wojtki mają szczęście a ja po cichu marzę, że kiedyś się spotkamy i przytulę Panią tak mocno jak tylko matka może przytulić matkę.

  2. Moja córka była niepełnosprawna ,choć nie był to autyzm. Codziennie rano przed moim wyjściem do pracy(mogłam ustawić jej godziny tak jak chciałam) wychodziłyśmy do parku z psami ,po drodze karmiłyśmy gołębie (przylatywały ,poznawały nas,a przede wszystkim psy),sprawdzałyśmy co nowego rozkwitło w przydomowych ogródkach.W parku i na skwerku miałyśmy swoje ulubione „ławeczki do czytania”(ze względu na agnozję wzrokową Wańdzia nie opanowała czytania samodzielnego,ale książki bardzo lubiła). Te poranki były ważne:był to nasz czas ,nasze emocje(często przed wyjściem bunt,dopiero przy pierwszych gołębiach radość),nasze rozmowy i milczenie,nasze rytuały ( np przy każdej sroce wspólnie wyrecytowany wierszyk „dokądże to pani sroko” itp, gołębie karmione w 3 miejscach: gołębie Skwerkowe, Wierzbowe i Parkowe jedzące Wańdzi z ręki, a potem siadające na wózku,miejsca fiołkowe, stokrotkowe, zaczarowany most-ścieżka do parku, znajome „ciocie” i wujkowie” ze znajomymi psiakami, „ciociom ” Wańdzia przygotowywała często drobne prezenty:obrazek w swoim stylu,koraliki ze słomek do napojów itp). Był taki zwyczaj:po powrocie do domu Żaba opowiadała ,co było na spacerze :zadziwiało mnie często ile zauważyła,nawet wtedy,gdy wydawało się,że była w złej formie ,prawie nieobecna,była mistrzynią w czerpaniu radości z rzeczy „małych”(a może one wcale nie są „małe?”) Na początku do parku chodziłyśmy, z czasem spacer zamieniał się w trudną,męcząca wyprawę jak zdobywanie własnego „wańdziowego” Kilimandżaro, potem pojawił się Turtur (chodzik), potem Muminek (wózek),a od 14 miesięcy są psy, ja i pamięć. Wiedziałam od 20 lat,że tak się stanie, nie wiedziałam tylko kiedy .Dobrze mi się czytało Pani post,pozwoliłam więc sobie na podzielenie się porankami Wańdzi i moimi.Pozdrawiam i życzę dużo radości

    1. Joasiu (nie wiem czy mogę, ale jakoś mówienie, czy nawet pisanie do siebie po imieniu sprawia, że stajemy się sobie bliżsi), na początku przepraszam, że nie odpisuję od razu. Nie było nas jednak w Krakowie i zasięg nie pozwalał na zaglądanie na blog.
      Niezwykle poruszające i piękne jest to co piszesz. Nie wiem co czuje mama gdy zostaje tylko pamięć, ale teraz na naszych spacerach, będziecie obecne z Wandzią. Ten piękny i szczegółowy opis pozwoli nam zabrać Was ze sobą.
      Pisz czasem co u Ciebie Joasiu.
      Pozdrawiamy ciepło <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.